Na sobotę 6 lipca prognoza zapowiadała cieplejszy i słoneczny dzień. Zachęceni tym postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę w góry. Rano po śniadaniu zebrała się nas siódemka: Iza M., Ewa, Olek, Jurek, Elek z Chóru Warszawskiego, Tomek z Varietas oraz niżej podpisany, i w tym składzie wyruszyliśmy busikiem do Karpacza. Po odstaniu „kolejki do kolejki” wyjechaliśmy wyciągiem na Kopę pod Śnieżką, podziwiając coraz to szersze widoki.
Gdy wyjechaliśmy na górę, słońce świeciło a Śnieżka była na wyciągnięcie ręki. I choć początkowo zakładaliśmy, że wejście będzie opcjonalne, zależnie od naszych możliwości, to wątpliwości prysły w jednej chwili – idziemy! Słowo przeszło w czyn i – mimo silnego wiatru – przed dwunastą stanęliśmy na szczycie. Nacieszywszy się widokami i (niektórzy) małą kawą po czeskiej stronie, ruszyliśmy wygodną (dla niektórych aż zanadto) drogą w dół.
Po małym postoju przy „Śląskim Domu” poszliśmy dalej grzbietem, a potem zaczęliśmy schodzić najpierw do "Strzechy Akademickiej” a następnie do schroniska „Samotnia” nad malowniczym kotłem Małego Stawu. Po dobrze zasłużonym posiłku w schronisku, w sali z dekoracją z... połamanych nart, ruszyliśmy w dół przez lasy ku świątyni Wang, zaplanowanej jako końcowy punkt wycieczki. Ten ciekawy i oryginalny kościół, sprowadzony w XIX w. aż z Norwegii, obejrzeliśmy już tylko z zewnątrz – trzeba byłoby czekać na wejście grupowe, a czas już naglił do powrotu. Niezawodny busik już czekał – w efekcie dojechaliśmy do „Królowej” na obiad dokładnie na 17-tą, a gdy wysiadaliśmy, zaraz za nami podjechała ekipa z Liberca. To się nazywa synchronizacja!
Leszek Lubański