Występ i spotkanie z Chórem męskim ze Szwecji, sobota, dn. 5 maja 2012
To była piękna, słoneczna sobota, prawdziwie majowa. Zebraliśmy się dość licznie (mimo długiego weekendu), by zaśpiewać razem ze studentami ze Szwecji - same chłopaki! Po próbie w Dziekance popędziliśmy przez upalne Krakowskie Przedmieście do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Szwedzkiej, mieszczącego się na 3-cim piętrze (bez windy!) budynku przy ul. Senatorskiej, nieopodal hałaśliwego Irish Pub'u.
Wdrapawszy się - z pewnym trudem - na górę ujrzeliśmy grupkę krewnych - i - znajomych, niecierpliwie czekającą na rozpoczęcie koncertu i skracającą sobie oczekiwanie pogryzaniem rozstawionych tu i ówdzie słonych paluszków i wafelków, przepijanych wodą (niestety..)
Wkrótce pojawili się Szwedzi - jeden w drugiego rosłe, strzeliste jak młode dęby chłopaki, typ nordycki, głównie blondasy. Wystrojeni w koncertowe fraki, przepasani szarfami w barwach narodowych Szwecji prezentowali się nader przywitecznie - nasze "dziewczęta" aż nogami przebierały!
Wnet też rozpoczęli występ. Jak huknęli młodymi głosy, to aż ściany zadrżały! W repertuarze mieli głównie szwedzkie "kawałki", ale też i dwa polskie utwory; pięknie to brzmiało, rozpisane na męski chór.
Zapowiadał młodzian (tez niczego sobie), tłumacząc co trzeba, głównie z naszego na szwedzkie, co sprawiało mu czasem niejaką trudność, zważywszy na kwiecistą mowę naszej nieocenionej Marysi, prowadzącej konferansjerkę w drugiej części koncertu, kiedy to wystąpił ze swoim programem nasz chór, tj Amici Canentes.
Mimo dość spartańskich warunków, gorąca i małej przestrzeni, którą udało się naszym gospodarzom wygospodarować, koncert wyszedł nadspodziewanie udatnie. Zbici w ciasną kupkę słyszeliśmy się dobrze, utwory brzmiały pewnie, śpiewaliśmy z biglem, jak przystało na młodych emerytów! Niektórzy podejrzewali, że na panie zwłaszcza widok tylu naraz przystojniaków podziałał tak energetycznie...Nic nie ujmując rodzimym, rzecz jasna!
Zadowoleni, zebrawszy zasłużone - ma się rozumieć! - brawa (w których brali gromki udział nasi szwedzcy goście, odwdzięczając się za nasz wcześniejszy niekłamany aplauz), z powrotem popędziliśmy szparkim truchtem do Dziekanki, by - przebrawszy się w zwyczajne, nieśpiewacze odzienie - spotkać się ze Szwedami na gruncie stricte towarzyskim w stylowej restauracji ukraińskiej na Foksal, gdzie zamówiono kilka stolików.
Aliści po przybyciu, z pewnym opóźnieniem, naszych szwedzkich gości, okazało się, iż przygotowano za mało miejsc; było więc trochę zamieszania, dostawiania stolików, przynoszenia nowych nakryć, ustalania tego i owego...
Chłopaki wcale się tym nie przejęli, popijając na stojaka roznoszone przytomnie przez kelnerów piwo; a w końcu zasiadłszy, rozpoczęli, nie zwlekając, biesiadowanie. Na stoły wjechało pieczyste, zacna butelczyna krążyła wkoło i wkrótce gruchnęły śpiewy; nie sposób nie zakonotować, że wzrastające stężenie alkoholu we krwi wydatnie podnosiło z piosenki na piosenkę kunszt śpiewaczy Szwedów. Serce roście na widok takiej rozśpiewanej młodzieży! Jakoż i my - ze to sroce spod, nie przymierzając, ogona nie wypadliśmy - chocia ździebko starsi, nie ociągaliśmy się z muzyczną ripostą, prezentując kilka utworów z naszego biesiadnego (sic!) repertuaru.
I tak, zespół wespół, pojadając, przepijając a podśpiewując miło spędziliśmy sobotni wieczór. Podgrywała nam czysto ukraińska kapela z czysto ukraińskim tj angielskojęzycznym repertuarem, ale tańcowało się, ze hej!
O czym uprzejmie donosi z roztańczonego Ciechocinka wasza Grażynka