I oto nadszedł z takim pietyzmem przygotowywany Pierwszy Jubileusz Naszego Ukochanego Chóru "AMICI CANENTES", czyli Chóru Towarzystwa Przyjaciół Chóru Uniwersytetu Warszawskiego, a także, niewątpliwie /a może przede wszystkim?/ Towarzystwa Wzajemnej Adoracji, która to adoracja rozwijała się przez minione 5 lat na licznych działkowych nieoficjalnych imprezach, mniej lub bardziej obleganych, ale za to zawsze NIEZWYKLE UDANYCH!
Pięciolecie istnienia naszego Towarzystwa uświetnił Jubileuszowy Koncert Muzyki Chóralnej, odśpiewany z zapałem nie tylko przez szacownych jubilatów, ale też przez - nie mniej szacownych, choć kapkę młodszych - chórzystów Chóru Akademickiego Uniwersytetu Warszawskiego pod batutą uroczej Iriny Bogdanowitch oraz Chóru Kameralnego Uniwersytetu Warszawskiego "Collegium Musicum" pod dyrekcją przemiłego Andrzeja Borzyma.
Oj, działo się, działo!
Zeszliśmy się wszyscy NIEZWYKLE PUNKTUALNIE, /co niżej podpisana jako osoba akuratna poświadcza/ w Sali Operowej /tak, tak, nie spod bylegośmy ogona wypadli/, zdenerwowani i przejęci, i niemalże z wybiciem godziny 11-tej rozpoczęliśmy rozśpiewanie z naszym Pawełkiem tj. Pawłem Straszewskim, wiernym, choć też wielce zestresowanym dyrygentem naszego chóru.
Wkrótce, aniśmy się obejrzeli, zaczął się koncert, rozpoczęty przez Chór Akademicki UW. My występowaliśmy ostatni, co dało nam okazję do ożywionych dyskusji, zaliż to lepiej czy gorzej. Gdyby było odwrotnie i występowalibyśmy pierwsi, dyskusje byłyby nie mniej ożywione, to pewne. "W tym temacie", jak mawia nasza Ania, przeleciał niezły kwadransik, potem trochę kręcenia się po korytarzu; niektórzy usiłowali zobaczyć i usłyszeć co się dzieje na scenie, a także na widowni, gdzie siedziała liczna rzesza krewnych-i-znajomych Królika, przyklaskująca z jednakim zapałem mniej lub bardziej karkołomnym wyczynom śpiewaczym.
W końcu nadszedł czas wyjścia na scenę. Jeszcze trochę damskich przepychanek przy ustawianiu się, bo to wszystkie nadobne chórzystki /nie wyłączając niżej podpisanej!/ chciałyby stać w pierwszym rzędzie, aby nie tylko zachwycić widzów swoim śpiewem, ale też niewątpliwym wdziękiem i bezpretensjonalnością, począwszy od wyfryzowanej główki aż po elegancki bucik.
Co do bucika, niewątpliwą palmę pierwszeństwa należałoby dać Ani, jednakowoż nie dopchawszy się do pierwszego rzędu stanęła w drugim, co niewątpliwie pozbawiło słuchaczy części słusznie im się należących wrażeń estetycznych, bo bucik był rewelacyjny!
Nawet nasza skromnie wyglądająca zazwyczaj Ola zachwyciła nas wypracowaną fryzurą i makijażem, a co! Pozostałe panie też, jak jedna żona, wystroiły się i wyfiokowały, aż blask bił, jak wdzięcznym krokiem wchodziły na salę, kłaniając się starcom, damom i młodzieży /tu trochę poniosła mnie literacka fantazja!/. Należy też oddać sprawiedliwość naszym niezwykle przystojnym panom, choć w liczbie skromniejszej, ale nadrabiającym dyskretnym męskim urokiem, z naszym - przesadnie skromnym! - dyrygentem Pawełkiem na czele.
Nasz niedługi, lecz starannie dobrany repertuar podobał się bardzo, jakżeby inaczej! Wszak wiedzieliśmy, kogo zapraszamy! Zwłaszcza psalmy Mikołaja Gomółki zostały należycie docenione, jak mniemam, bo też wykonaliśmy je z wyczuciem i uczuciem. Wiechowiczowskie "Oczki..." trochę nam się rozsypały, ale ogólne wrażenie było nader pozytywne i, jak w kuluarach mówiono, nasz skromny występ bardzo się podobał, jako starannie dobrany, nie za długi /bo nie ma nic gorszego jak zbyt długi występ!/, dający pewne wytchnienie po nader ambitnych występach pozostałych, niezwykle znamienitych, chórów. Było też chwalone brzmienie, A JAKŻE!
Aż szkoda, ze zabrakło bisów, na które wyraźnie czekała rozochocona publiczność.
Za to nie zabrakło mów oficjalnych i nieoficjalnych, tak na koncercie, jak i w części biesiadnej uroczystości, przyjętych z należytym entuzjazmem.
Potem przyszedł czas na niecierpliwie oczekiwaną część rozrywkową naszego skromnego jubileuszu, podpartą smakowitą przekąską, na czele której wybijał się znakomity barszczyk z pasztecikami, jak też i domowe ciasta, przygotowane przez nasze panie, w skromności swej ukrywające się w cieniu ze swoimi kulinarnymi talentami.
Nasze zdrowe apetyty, nie słabnące zgoła z biegiem lat, wkrótce uporały się z zastawionymi stołami, a w pracowitej konsumpcji wcale nie przeszkadzały pogaduszki z byłymi i obecnymi dyrygentami i chórzystami, przeciwnie!
Tworzyły się spontaniczne grupki i podgrupki, gwarno było i wesoło; tu brylował nasz niezapomniany Mirek otoczony wianuszkiem chórzystek, gdzie indziej panowie odgrzewali nieco zapomniane przyjaźnie, popijając czym się da, a nie gardząc nawet soczkiem /ech, życie!/. Ówdzie przeglądano pracowicie przygotowaną przez Majkę /z przyległościami/ Kronikę Cnego Jubilata, gdzie indziej oglądano zdjęcia, wyłożone w gablotach przed Salą Koncertową, należycie posegregowane i podpisane. Nie zabrakło na nich scenek rodzajowych z naszych tradycyjnych działkowych wyjazdów, jakże by inaczej!
Aż żal było się rozchodzić, co jednakże czyniono z pewnym ociąganiem, pogadując z tym i owym, a dziękując wylewnie Zarządowi z Prezesem Zalą na czele. Jeszcze niektórzy, w tym Jagoda i Kazik, przycupnęli w ogrodzie, gdzie umawiali się na montowanego na gorąco bridża, inni gdzieś pomknęli na herbatkę, a nawet na nie-skromny obiadek w macedońskiej knajpce/jak szaleć, to szaleć!/, zaczęto dyskretnie sprzątać ze stołów...
I tak zakończył się nasz skromny, lecz niezapomniany pierwszy jubileusz - ale nie ostatni!, - o czym jest całkowicie przekonana Wasza Niewątpliwie Skromna i Punktualna
Grażyna